Muzyka T/Aboretu jest w swojej klasie doskonała. W żadnej mierze nie – nowatorska, wszak fuzji jazzu, klasycznego instrumentarium i etno wpływów świat słyszał już mnóstwo, i przy dobrym wykonaniu taki genre bywa samograjem. Ale że wykon kwartetu jest nie tyle dobry, co perfekcyjny, a kompozycje nietuzinkowe – z wyobraźnią łączą wewnętrznie zróżnicowane struktury, budują porywające emocjonalne dramaturgie – doprawdy nie ma tu miejsca na malkontenctwo. Tyle w T/Aboretowej muzyce barw, tyle faktur (czemu też trudno się dziwić, kiedy zespół korzysta z kilkunastu instrumentów z zupełnie różnych bajek), tyle błyskotliwych tropów, odnoszących słuchacza do różnych, nieraz zaskakujących muzycznych tradycji, że każdy odsłuch debiutanckiej „Cyjanotypii” to przygoda – album odsłania się po trochu, wymagając coraz to głębszej uwagi, uderzając w coraz to inne struny wrażliwości słuchającego. I za to, że sprawdzi się równie dobrze pod wieczorek z jazzem przy kominku, jak pod bieganie maratonu do energetyzującego białego śpiewu, mam dla kwartetu najgłębszy szacunek. Sam może nie puszczę go przy żadnej z powyższych aktywności, kiedy ani u mnie kominka, ani kondycji, ale niech mi T/Aboret wybaczy – słucham go już i tak wystarczająco często! //AKD