Nic nie poradzę, że lubię Świetlickiego, tego – przecież! – seksistę, dziadersa, językowego przemocowca. I Świetlicki, sądząc po najnowszej płycie jego najnowszego zespołu, trio Morświn, też nic nie zamierza radzić na to, że się go lubi. Na „Rewolucjiii” szydzi dotkliwie, jak to on, ze wszystkiego – ale najbardziej z siebie i przypiętych mu łatek. Mówi o sobie nie inaczej niż „stary skończony Świetlicki”, kiedy wymsknie mu się, że „szła baba”, zaraz się poprawia, bo już nie wolno mówić baba, wie, że w każdym jego słowie może czaić się „faszyzm, rasizm, seksizm albo neoliberalizm”. A że opowiada o tym na szorstkich, brutalnych podkładach, opartych na często punkowym, przesterowanym basie, przecinanym partiami saksofonu, nie sposób nie czytać w tym bezpośredniej polemiki z dzisiejszą zaangażowaną lewicową sceną spod znaku SIKSY.

Na moje ucho – jest to polemika kulturalna, a wręcz wyważona, mimo ostrości sarkazmu. Świetlicki w żadnym miejscu nie kłóci się z powagą dzisiejszych postulatów, raczej zaznacza, że tacy jak on – ukształtowani w innym kulturowym pejzażu, wbrew pozorom nie radykalni, a coraz chętniej wrzucani do jednego wora „wrogów sprawy” – wciąż istnieją i mają prawo do swoich poglądów, przyzwyczajeń. Nawet, jeśli nie jest to wspólny z młodą lewicą język, wspólny jest powód wkurwu: drugim bohaterem Morświnowej opowieści po sytuacji samego poety jest oczywiście sytuacja w kraju, na którą nie może być zgody. Ale o niej – jak o poglądach Świetlickiego na władzę – nie trzeba chyba mówić? Otóż właśnie; tym bardziej gorzki okazuje się humor, z jakim prowadzona jest opowieść tria. Warto sobie raz na czas zaserwować taką pigułę. Dla dystansu. //AKD


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Ta strona korzysta z ciasteczek aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.