Lubię ten moment, kiedy scena jest już pusta, ale jeszcze przez chwilę dyszy wydarzeniami, które dopiero co na sobie nosiła. Jeszcze omiatają przestrzeń estetycznie ustawione światła, jeszcze czuć w powietrzu tę specyficzną wilgoć, która pamięta wspólny pot wykonawców i widzów, bo przecież twórczość to po obu stronach rampy też i konkretna, fizyczna robota, a nie tylko laboratorium inspiracji i olśnień. Ale tygodnie przygotowań osiągnęły już swój cel, impreza się odbyła, teraz jest przez moment cicho, echa koncertów tylko dzwonią w uszach, w światłach nikt już nie rzuca cienia – a zaraz rozpalą się techniczne LED-y i zacznie się krzątanina na drabinach. Demontaż. Konkretna, fizyczna robota. Potem wsiądzie się w samochód czy pociąg i spędzi w drodze powrotnej kolejne godziny. Potem ja siądę do rozliczeń i przy excelach, umowach i selekcji materiałów wysiedzę kolejne, Monika i Bison spędzą swoje przy obróbce zdjęć, Misza przy montażach wideo, Wojtek i Tomek będą ogarniać technikę na rzecz następnych wydarzeń; konkretna, fizyczna robota. Ale teraz, teraz jest ten moment spełnienia i ciszy. Pusta scena po wydarzeniu opowiada to wszystko bez słów.
Od drugiej edycji festiwalu Polska z Offu w Goleniowie mija właśnie tydzień, a mi ciągle trochę dzwoni w uszach, ciągle pod powiekami trzymam powidoki koncertów. Pewnie dlatego, że festiwal – nawet tak kameralny, dwudniowy, nieprzekraczający progu dwucyfrowej liczby wydarzeń – jest ze swojej natury intensywnym przeżyciem, wiele emocji kumuluje się w krótkim czasie, tak że trudno nawet na bieżąco za nimi nadążyć, rozplątuje się je potem przy przeglądaniu relacji na IG. Było fantastycznie, choć w tym roku graliśmy w Goleniowie w fuck-upowe bingo: co może się wykrzaczyć przy organizacji takiego wydarzenia? Szukanie zastępstwa za wykonawców pierwotnego line-upu? Checked. Nagłe odwołanie innego z koncertów? Checked. Zespół nie dojeżdża na swój występ bo najpierw nie rusza bus, a potem już na trasie pada akumulator w jednej z osobówek? Checked. Tuż przed koncertem w całym budynku wywala prąd? Checked. Ksiądz-onanista z medialnych doniesień ginie samobójczą śmiercią na torach i blokuje dojeżdżający na swój soundcheck zespół na dworcu w Stargardzie? Checked. I jasne, to są sytuacje nie dające się przewidzieć i nie ma się na nie wpływu, ale też – nie można łatwo odpuścić. Trzeba szukać zastępstw, trzeba robić przesunięcia, trzeba wysłać auto do Stargardu. Obiecaliśmy z Maćkiem, dyrektorem goszczącego nas Domu Kultury, festiwal w danym kształcie, więc odpowiadamy za to, żeby odbył się w kształcie możliwie najbliższym obiecanemu. To odpowiedzialność i wobec słuchaczy, i wykonawców. No i też satysfakcja.
A na koniec i tak zostaną wspomnienia samych wspaniałych spotkań i pięknych momentów. Atmosfera, która tworzy się w sprzężeniu zwrotnym: nasza gościnność owocuje serdecznością artystów, ich dobre samopoczucie daje ogień na koncertach, a ten uruchamia do dobrej zabawy publiczność. Kiedy uda się tę drabinkę zbudować, wszystko jedno, jaka będzie frekwencja – a przecież Polska z Offu w samej swojej nazwie implikuje pewną niszowość – bo to, co się wydarzy, to szczere, bliskie spotkanie wokół muzyki. Takie, że artyści różnych kapel zbudują relacje między sobą, będzie przestrzeń do pogadania ze słuchaczami, a ja się uścisnę na misia z jednym czy drugim managerem, który opuści gardę Cerbera broniącego interesów swojego zespołu. Bo już się teraz znamy i wiadomo, że nikt na niczyj interes tu nie czyha (co przecież nie jest w tej branży oczywiste). I tak właśnie, mimo wypełnionej tabelki do bingo, było w Goleniowie. Tak było teraz, tak samo dwa lata temu, i tak było też na naszym Festiwalu w Warszawie. Jeśli śledziliście choćby storiesy od uczestników z obu stron rampy, macie jakieś pojęcie; wspomnieniem tej nagłej, punktowej wspólnoty i zaufania będę się karmił jeszcze długo. Spędziłem parę lat w trasie z moim offowym teatrem, teraz od paru lat jestem w trasie jako kurator wydarzeń Polski z Offu – i takie momenty zostają w głowie na stałe, każą robić kolejne edycje, niezależnie od tego, że to konkretna robota, ale przez to, że offowa, oddolna – nie zawsze opłacana.
W tym roku dostaliśmy też medialny feedback, który tym mocniej utwierdza mnie w poczuciu, że warto te rzeczy robić. Portal wgoleniowie.pl po pierwszym festiwalowym dniu opublikował relację pod hasłem „Szału nie było” (Paweł Palica, Polska z Offu w Rampie. Szału nie było, wgoleniowie.pl 19.08.2023.). I o ile oczywiście zgadzam się, że dwugodzinne opóźnienie piątkowego programu, który ze względu na nasze bingo zaczął się dopiero od planowo drugiego koncertu, wpłynęło negatywnie na ogólną atmosferę piątku – wywołując nerwy, niepewność, ale i rozprężenie czekającej widowni – to urzekają mnie dwa anegdotyczne argumenty redaktora Pawła Palicy, stojące za tezą z tytułu. Pierwszy: „choć wstęp na festiwal był bezpłatny, pod sceną pojawiło się około 30 osób. Trudno więc mówić o szczególnie dużym zainteresowaniu imprezą.”. I drugi, dotyczący bezpośrednio koncertu Tańki: „– To nie ma nic wspólnego z offem – powiedziała w pewnym momencie jedna z goleniowianek, która do Rampy się wybrała. Trudno nie przyznać jej racji”. Co do tego drugiego – odsyłam chętnie do tekstów na portalu PzO czy do dyskusji na temat offowości w naszych audycjach w Radio Kapitał; dość powiedzieć, że w kuratorskich wyborach interesuje nas historia artysty, jakość jego twórczości i decyzje, stojące za jego sceniczną obecnością. To, że Tańka zdecydowała się grać muzykę gatunkową, ale robi to perfekcyjnie, nie odbiera offowości jej ścieżce kariery. Ba!, w line-upie, idąc taką logiką, znaleźli się wykonawcy bardziej mainstreamowi, którzy w odróżnieniu od niej żyją z grania – sesyjnie, z innymi, dużymi nazwiskami. I co z tego, kiedy koncerty jednych i drugich to taka szajba!
Zachwyca mnie jednak przede wszystkim zawsze argument pierwszy, a często spotykam się z takim w lokalnej prasie, i zwykle w odniesieniu do wydarzeń kulturalnych. Nazywam sobie tę postawę, za źle rozumianym Cobainem, „entertain us” (ewentualnie dla fanów Ricka i Morty’ego „show me what you got”). Otóż poprawcie mnie, jeśli mimo własnego doświadczenia w tej branży źle rozumiem rolę mediów, ale dotąd widziałem ją jako przestrzeń poznawczej zachęty; jeśli dziennikarz zna się na polityce, opowiada o niej tak, żeby czytelnik zrozumiał, a jeśli na kulturze – propaguje wśród odbiorców to, co wyda mu się wartościowe. Polskie Radio Czwórka poświęciło na swojej ogólnopolskiej antenie naszemu Festiwalowi trzy kwadranse audycji, warszawskie Radio Aktywne zaprosiło na półgodzinny wywiad – a portal wgoleniowie, mający z tych trzech mediów zapewne największe zasięgi nomen omen w Goleniowie, dał imprezie równo pięć zdań. Redakcja się do nas nie odezwała, zapowiedź z początku sierpnia nie skorzystała z danych z opisu wydarzenia, nie wymieniła wykonawców nawet z nazwy, a potem przyszedł tejże redakcji wysłannik, zobaczył frekwencję, i „szału nie było”. Kłóci mi się to z atmosferą zaufania, która towarzyszy często festiwalom, i którą czuję na naszym. No i teraz mi głupio, bo nawet gdybym chciał przekonać red. Palicę, że niedoszacował, bo ludzi zebrało się więcej i bawili się dobrze, to będzie słowo przeciwko słowu – w piątek do afteru lokalnego kolektywu Wtargnięcie nie dotrwał, w sobotę na drugi dzień nie przyszedł. A przecież naprawdę był szał!
No ale nic. Był szał, i mamy to na taśmie, a przede wszystkim w serduszkach. Widownia, kameralna ale nieprzypadkowa, nie potrzebowała akademickiego przygotowania, żeby głęboko doświadczyć impro Beatriz i Huberta, ani dodatkowych zachęt, żeby szaleć razem z Jeżami. Nikt nie obraził się na Tojadów, że dla dobra gigu przesunęliśmy ich na sobotę po ich koszmarnej piątkowej podróży, a płyty Tańki po jej koncercie szły na stoisku zupełnie jakby nie miało znaczenia, czy to off czy nie off. Mona – jak to mona – wtopiła się w Goleniów i zabrała część z powrotem do Łodzi, tak jak SMTHN swoją do Krakowa. Udało się wszystko, co powinno się udać. I najszczerzej dziękuję wszystkim, którzy faktycznie się do tego przyczynili – jesteście wielcy, w takiej ekipie robota to też przyjemność! No i chociaż lubię ten moment, kiedy scena jest już pusta, to chętnie bym ją już znowu zapełnił.
No to wracamy z Polską z Offu w Warszawie pod koniec września. To konkretna, fizyczna robota. Ale jak warto!