– To jest taki Piotruś Pan – powiedziała mi z jakąś nieuchwytną emocją w głosie jedna z moich przyjaciółek z Teatru Realistycznego, chyba Anka. Siedzieliśmy w kuchni w bloku na skierniewickim zatorzu, bo przecież każde szanujące się miasto powinno mieć swoje zatorza, zawodzia czy zarzecza, czyli tu akurat na PRL-owskim osiedlu Widok, które stało się po reformie administracyjnej w dużej mierze sypialnią dla ludzi pracujących w Łodzi czy Warszawie. Za kilka lat to tu Realistyczny przeniesie swoją działalność na ostatnie, bohaterskie sezony robienia za europejskie fundusze niezależnej kultury w mieście, które się boi; trudno powiedzieć, czy bało się bardziej kultury, czy niezależności. Ale teraz jeszcze w ogóle nie wiemy, co nas czeka, a na pewno nie chcemy sobie wyobrazić. Rozmawiamy o Karolu Barckim, performerze, który intensywnie pojawiał się wtedy na offowych imprezach, na których dzięki Realistycznemu i ja zacząłem się pojawiać. Żalę się Ance, że w ogóle nie kleję tej jego pokręconej twórczości, nie rozumiem, skąd do niej taka sympatia wśród znajomych – i zastanawiam się, co to za emocja w jej głosie. Wydaje mi się wtedy, że “Piotruś Pan” to nie jest określenie pochlebne, a słyszę w nim coś jak podszyty tęsknotą podziw. I nadal nic nie kleję.

Oj, nie lubiliśmy się z Barckim! Dacie wiarę? Bo ja dziś bym nie dał: dziś, oprócz tego, że mam w nim jednego z najserdeczniejszych spośród znanych mi ludzi i cieszę się wzajemnym z nim kumpelstwem, widzę jego aktywistyczną ścieżkę zgoła inaczej niż dawniej. I myślę, że Karol się nie obrazi, jeśli powiem, że kiedy się poznawaliśmy, obaj byliśmy zadufanymi w sobie od różnego rodzaju kompleksów gnojkami. Karol bardziej czy mniej świadomie walczył jeszcze o miejsce w panteonie, czyli wśród uznanych grup mocnego wówczas zachodniopomorskiego środowiska: wyrósł z Bramy, musiał więc łokciami rozpychać się między nią a Krzykiem, Kaną, stepnickim W Krzywym Zwierciadle, gryfińskim 6 i PÓŁ, szczecińską Abanoią, i innymi, wszystkimi tymi Bardzo Poważnymi Teatrami, ideowymi grupami wyrastającymi ze starej → alternatywy, które powoływały wtedy Zachodniopomorską Ofensywę Teatralną i chodziły z delegacjami do gabinetów Marszałka. Nie po to się zresztą rozpychał, żeby chodzić z nimi do Marszałków, ale po prostu po to, żeby mieć gdzie grać. A Karol i jego grupa Pomarańcze w Uchu na Skarpie bez Kartki, no, nie wpisywali się w nurt Bardzo Poważnego Teatru. Przeciwnie, celem Pomarańczy było trollowanie. Wszystkiego, więc i jego macierzystych grup.

Ja z kolei pojawiłem się w tym środowisku znikąd, nie znając i nie rozumiejąc jeszcze tych kontekstów, i dawałem sobie prawo do oceny. Wróć – jako młody krytyk teatralny byłem zapraszamy do oceniania, miałem do tego jakie-takie narzędzia, czułem się więc potrzebny i bardzo mnie ta pozycja łechtała. Nie rozumiałem, że w przypadku offu taka czysto krytyczna ocena, oparta o jakości artystyczne i organizacyjne, wspiera tylko mocnych, czyli tych, co zapraszali. Wygodnie zresztą tego nie widzieć, i wielu z tej mocy niewidzenia skwapliwie korzysta przez całą karierę. No ale, Barcki, z jego odklejką, celowo amatorską estetyką, metakomentarzem do insajderskich, środowiskowych i nieznanych mi jeszcze wątków, korzystający z języka, który sam w sobie był sprzeciwem wobec tego ideowego teatru, którym ja dopiero co się zachłysnąłem, nie mógł mi się podobać. I nie podobał, i wyrażałem tę opinię, jakby mogła mieć ona jakąś wagę, a Karol, jak sam mi potem opowiadał, chodził po ludziach na wspólnych festiwalach i pytał “kto to kurwa jest?!”.

I nie wiem już, czy to prawda, ale na użytek tego tekstu uznam, że tak: przełomem w moim rozumieniu ścieżki Karola był artykuł Kuby Kasprzaka, kumpla jeszcze z liceum, którego przez jakiś czas wciągałem do offu, na jakiś czas nawet z sukcesem, a który poprzez opis postaci Barckiego sformułował jedną z najlepszych definicji offu w ogóle.

“Czerwcowy wieczór. Kilkadziesiąt osób snuje się po betonowym podwórku w oczekiwaniu na kolejny spektakl. Pomiędzy nimi chodzi młody mężczyzna, zapraszając na swój performans. Ludzie ustawiają się przy schodach prowadzących na rampę. Performer opowiada groteskową historyjkę o swojej relacji z rodzicami. Plenerowy stand-up, widzowie śmieją się głośno. W kulminacji opowieści wykonawca obkłada swoją głowę lodami śmietankowymi z litrowego opakowania, a potem wylewa na siebie butelkę mleka. Biała maź deformuje mu twarz i zlepia włosy. Mężczyzna kończy historię przy absolutnej ciszy. Obraz wysmarowanego performera można byłoby wziąć za fragment któregoś ze spektakli Mai Kleczewskiej. Na czym polega różnica? Tuż po akcji w kierunku widzów pada pytanie: „Jest tu gdzieś łazienka?”. „Tylko umywalka z zimną wodą” – odpowiada ktoś z tłumu. Ilu zawodowych aktorów zagrałoby tę scenę bez możliwości wzięcia ciepłego prysznica i przebrania się w garderobie?”*.

Ten performans to była wariacja wokół Karolowego solowego Moby Dicka, w dużej mierze zaimprowizowana, bo zagrana w Skierniewicach spontanicznie: na Rampie w połowie festiwalowego dnia wywaliło prąd, oczekiwanie się przedłużało, Karol zaproponował, że zajmie czymś ludzi, potrzebował do tego tylko ciuchów na przebranie i wymienionych produktów spożywczych. Nie wiem, czy Kuba dobrze zapamiętał ich listę, czasami bywały to wiadra majonezu i keczupu, ale nie w tym rzecz. Dziś wiem, skąd w głosie Anki ta tęsknota i podziw, kiedy mówiła o jego piotruśpanowatości. Offowy rozwój, kiedy się trzymać owego Bardzo Poważnego ideowego kierunku prowadzi przez różne bardziej czy mniej unijne fundusze ku instytucjonalizacji albo upadkowi; innych dróg nie ma. A Karol był wolny, każda jego rzecz była kompletnie inna od pozostałych i nie chodziło w nich o to, czy będą udane, jego jedynym kierunkiem była frajda z robienia teatru.

Nie ja jedyny tego nie rozumiałem. Barcki poza takim trollingiem jak w Moby Dicku czy Nie siedź na piłce bo się zrobi jajo, na dekadę zanim stało się to powszechne mierzył się z reenactmentem własnych mistrzów (Przekleństwo teatru Brama z 2016, poprzez przywołanie dawnego monodramu Marka Kościółka krytyczna wypowiedź o samej Bramie w dwudziestolecie jej istnienia), wprowadzał na sceny język internetowej inby (Warlikowski n00b z 2015, jeden z pierwszych komentarzy do gigantomanii reżyserów o głośnych nazwiskach), memicznego wizualnego skrótu (Smolarek z 2008, zgryźliwie trafna synteza polskich przywar, przedstawianych w medialnym komunikacie jako zalety), czy temat rozwarstwienia zarobków w kulturze (Największy złodziej performensów w Polsce z 2013, gdzie Barcki w godzinę przedstawia skrót ze wszystkich akcji z programu festiwalu performansu, sprowadzając je do absurdu porównaniem budżetu tamtej imprezy do własnego honorarium). A tych kilka tytułów to jakiś promil z niezliczonej ilości, często jednorazowych, akcji. Nikt tego nie kleił. Gremia jurorskie kolejnych festiwali płonęły tym samym oburzeniem, co ja, zanim zacząłem cokolwiek rozumieć. Pomarańcze wyjeżdżały z tych przeglądów nie tylko bez nagród, ale z naganami – bo przecież tak się nie robi twórczości!

Kierunek ku frajdzie z robienia teatru zaprowadził Barckiego ku wypaleniu i przerwie od twórczej działalności. Zostały mu przyjaźnie, zwłaszcza te z → najmłodszymi z ludzi, jak z odklejeńcami z nowosolskiego Terminus A Quo, i organizacja festiwalu Ofensywa Teatralna na scenie Ósemek w Poznaniu, dokąd się wyprowadził i gdzie podjął “prawdziwą” pracę. Zachodniopomorska Offensywa okazała się dostateczną → wspólnotą, żeby podczas jednego z kręgów wysłuchać jego opowieści i zadeklarować obecność, gdyby było mu jej trzeba. Karol zniknął z horyzontu, ideowy off nadal zajmował się Bardzo Poważnymi sprawami, ale jego wychowankowie zaczęli mówić innym językiem, bliższym współczesności, znając swoją wartość i wiedząc, że to → fajnie, że coś robią. Minęło kilka lat, minęła pandemia – i nagle Pomarańcze wróciły na afisz. Zaczęło się chyba od Smolarka, gdzie tylko tytułowe nawiązanie do piłkarza Ebiego Smolarka przestało być czytelne, za to cała treść widowiska zaczęła brzmieć przejrzyście, współcześnie, samo mięso. I co? Gremia jurorskie się rozpływają, Pomarańcze wyjeżdżają z nagrodami, tak trzeba dziś robić twórczość! I tylko te zaniepokojone spojrzenia, kiedy okazuje się, że to tytuł sprzed kilkunastu lat, nawet niewiele zmieniony. Bo i niewielkich aktualizacji rzeczy Barckiego wymagają; do Warlikowskiego w tytule dopisane zostało tylko nazwisko Lupy, choć mogłoby się tam pojawić ich wiele więcej. Największy złodziej tak samo – świetny, bystry, dzisiejszy, bo dziś już należy o tych tematach mówić. 

Pomarańcze znowu są w sztosie, Karol, chociaż teraz już po godzinach, znowu testuje najróżniejsze twórcze ścieżki, a to w Nowej Soli zrobi spektakl, w którym Mechagodzilla rozdeptuje polskie teatry, a to w Poznaniu zbierze supergrupę, z którą zrealizuje zaangażowany społecznie plener, a jeszcze w wolnych chwilach uruchomi kolejne imprezy kulturalne: cykliczny offowy przegląd Re:Generacja w Tłustej Languście, młodzieżowy festiwal Wuchta w Ósemkach. Zachodniopomorska Offensywa też zgodnie z deklaracjami na niego zaczekała, przy słabnącej wraz z rozpadem kolejnych członkowskich grup aktywności, by teraz dać mu się konsekwentnie reformować jako członkowi Zarządu. Raz na czas Barcki pozyska na którąś z tych szajb jakieś dotacje, ale i tak ciągle do nich dokłada, skacze w każdy z tych projektów na główkę, spala się w nich, ale ma z tego frajdę. Wszyscy mówimy mu: Karol, nie dokładaj ze swoich! Karol, nie musisz robić wszystkiego sam! Karol, nie nerwowo, znajdźmy kogoś do produkcji, zastanówmy się, zróbmy w przyszłym roku!

A on nie. Taki z niego Piotruś Pan.


*) Jakub Kasprzak, Szukać bez celu [w:] “Teatr” nr 10/2013.


Tekst jest częścią cyklu Gdyby był leksykon offu i powstał w ramach realizacji Stypendium Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Ta strona korzysta z ciasteczek aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.