O Ayoubie Houmanna dowiedziałem się, kiedy przez moment zrobiło się głośno o jego piosence „Dla Polaków” – rzeczy w żadnej mierze nie wybitnej, ale znaczącej i poruszającej. Imigrancki blues o miłości do przybranego kraju i bólu doświadczania niechęci i rasizmu (ha, ten ból ma imię i nazwisko), na dodatek wykonany łamaną jeszcze polszczyzną, naznaczoną bliskowschodnim akcentem – to musi chwytać za serca, zwłaszcza te usytuowane nie tylko biologicznie po lewej stronie. Ale chciałbym wierzyć, że jego ciepły, trochę nieśmiały głos, brzmiący szczerym dobrem i ufnością, byłby w stanie roztopić każde z serc.
Moje roztopił. A kiedy usłyszałem jego debiutancką EP-kę, wydaną pod imieniem i nazwiskiem, nagraną w ojczystym języku, dedykowaną matce wokalisty w jej urodziny, łączącą tradycyjnie folkujace marokańskie melodie z korzennym bluesem i na dodatek okraszone harmonijkowymi pasażami Bartka Łęczyckiego (jeśli nie wiecie, kto to, po prostu nie wiecie, że go znacie, tyle albumów uświetnia), oszalałem. Tak trzeba grać, sama emocja, słychać w niej wszystkie godziny odpracowane z gitarą na stritach, z których przez teatralne współprace Ayoub trafił na większe sceny. Dajcie sobie czas na ten minialbum, w sam raz tyle, żeby się zachwycić, popłakać ze wzruszenia, zastanowić. Nad wieloma rzeczami. Wieloma. //AKD