Trzy dni temu swoją premierę miał nowy album Furii zatytułowany „Furia w Śnialni”. Przedziwny to album, gdzieś na granicy muzyki i teatru, momentami bardziej przypominający artystyczny performans niż nagranie muzyczne. Na pewno nie pomylicie go z żadnym innym albumem i mogę się założyć, że czegoś podobnego nigdy wcześniej nie słyszeliście – chociażby dlatego warto chociaż raz przesłuchać całość (niemniej, nim ostatecznie wydacie wyrok, dajcie materiałowi kilka przebiegów).
Eksperyment zaczyna się już w momencie samego procesu nagrywania i doboru gości. Większość warstwy muzycznej zarejestrowano 3 listopada 2019 roku w Pracowni malarskiej Urszuli Broll i Andrzeja Urbanowicza w Katowicach, a na płycie gościnnie wystąpili aktorzy związani m.in. z Narodowym Starym Teatrem w Krakowie oraz orkiestra górnicza. Z kolei treściowo cały album jest wariacją na temat „Wesela” Stanisława Wyspiańskiego – w tym wymiarze i sposobie podawania tekstów znowu bardziej zbliżamy się do teatru niż muzyki.
Pomimo wielokrotnego odsłuchu nadal nie wiem, co tak naprawdę sądzić o tym albumie i trudno mi stwierdzić, czy materiał mi się tak po prostu podoba, czy też nie (choć z każdym kolejnym odsłuchem „wchodzi” coraz bardziej). Ale umówmy się – nie o podobanie tutaj chodzi. Wydaje mi się, że podstawowym pytaniem przy tego typu projekcie jest to, czy słuchacz w pełni wejdzie w świat wykreowany przez artystów. I tu mam największą zagwozdkę. Podczas odsłuchu czuję, że wszystko jest na tej płycie w pełni przemyślane i wszelkie zabiegi stylistyczne są używane w bardzo świadomy sposób. Szczególnie słychać to na poziomie produkcji, która potrafi w odważny sposób konstruować opowieść np. na poziomie panoramy miksu. Z drugiej strony przy słuchaniu towarzyszy mi poczucie, że sama płyta i poszczególne muzyczne przebiegi w jej ramach kończą się tak nagle, jak się zaczynają. Mam wrażenie, że jako słuchacz mam dostęp bardziej do powidoków samego pomysłu, swojego rodzaju impresji na jego temat, niż do materiału, który chwytałby mnie od pierwszych minut i nie puszczał do samego końca. Niemniej jednak każdy odsłuch w jakiś tajemniczy sposób przyciąga moją uwagę i zanim zdążę się w pełni zorientować, staję się ćmą, która nie może się oprzeć światłu dobiegającemu ze Śnialni.
Mam poczucie, że to jeden z tych albumów, który można ocenić dopiero po dłuższym czasie. Włączyć na świeżo po chwili przerwy i sprawdzić, na ile jest to ciekawy eksperyment, a na ile coś więcej. Na tę chwilę mogę jedynie podziękować Furii i wszystkim zaproszonym gościom, że pomimo niezliczonej ilości godzin, które spędziłem w swoim życiu z muzyką, potrafili wyrwać mnie ze strefy komfortu i postawić przed muzyką, której nie potrafię nawet sam dla siebie określić. Chyba właśnie o to w sztuce chodzi. //NS