Siema, tu Szym z Polski z Offu.
Od marca 2020 w gronie kolegów z DLA KONTRASTU układamy dla Was playlisty z muzyką, która jest a) nowa b) polska c) offowa i d) rewelacyjna. Dwa pierwsze kryteria były dość proste do określenia: nowość zdefiniowaliśmy jako „wydane raczej nie dawniej, niż rok temu”, a polskość umownie jako „zrobione w Polsce” (ale nie zawsze przez Polaków i nie zawsze po polsku, miewamy też numery zrobione przez Polaków zagranicą…). Trzecie kryterium jest najbardziej płynne, bo definicji offu jest dużo, a i samo zjawisko offowości w kulturze jest raczej nieostre. Chcieliśmy na pewno polecać muzykę bez żadnych ograniczeń gatunkowych, której wyznacznikiem jest oryginalność i jakość, ale która jest szerzej nieznana albo znana w wąskich kręgach. Na własny użytek przyjęliśmy więc, że „offowość” muzyki rozumiemy jako niepopularność, którą w dzisiejszych czasach dość łatwo zmierzyć: patrząc na liczby wyświetleń na YouTube czy portalach streamingowych. Nad czwartym kryterium rewelacyjności dyskutujemy zawsze podczas wspólnych odsłuchów propozycji do playlisty – podczas naszego ostatniego spotkania odsłuchaliśmy wspólnie 64 utwory, z których na najnowszą plejkę wybraliśmy około 20.
Piszecie do nas, że dzięki naszym plejkom odkrywacie nowe muzyczne podniety i że to są rzeczy zupełnie nieoczekiwane – szczerze mówiąc, dla nas też. Ja frajdę z Polski z Offu mam ogromną. Dawno z taką zachłannością nie słuchałem nowej muzyki i chyba nigdy z takim zaangażowaniem o niej nie dyskutowałem.
Dziś – w ramach tygodnia podsumowań na PzO – chciałbym Wam polecić trochę muzyki z zeszłego roku, która zrobiła na mnie wrażenie i została ze mną na dłużej. Nie jest to w żadnym razie żaden definitywny top, ale kilka albumów i kilkanaście utworów, które moim zdaniem są warte Waszego czasu. Najpierw albumy:
Lonker See – „Hamza”
Już po którymś odsłuchu zeszłorocznego Lonker See, dowiedziałem się, że hamza to arabski znak, oznaczający… zwarcie krtaniowe. Uspokoiła mnie ta wiedza, bo przestałem szukać intelektualnego klucza do tego świetnego, ale tajemniczego albumu. I dałem się ponieść doświadczeniu. Bo Lonker See zabiera w bardzo abstrakcyjną muzyczną podróż, w której zapewne jest wiele inspiracji. W lirycznych wokalizach i partiach saksofonu są wpływy polskiej szkoły jazzu, nieraz tu słychać muzyczną etnografię Dead Can Dance, ale są i noisowe pasaże, są punkowe beaty i nietuzinkowe struktury utworów. Wciąż słuchając tej płyty łapię się za głowę, że to przecież nie ma prawa działać. A jednak „Hamza” jest dziwnie spójnym doświadczeniem, na pewno jedną z bardziej intrygujących rzeczy, jakie słyszałem w zeszłym roku.
Ciśnienie / Lód 9 – „Brass Album”
Tytuł splitu Ciśnienia i Lodu 9 dobrze oddaje jego zawartość, bo na „Brass Album” rzeczywiście lśnią przede wszystkim dęciaki. Nie tylko waltornie, które zespół ma w stałym składzie, ale cała Orkiestra Dęta Kopalni Wujek, zaproszona na album. Efekt tej współpracy jest piorunujący: daje to niemal kinowe doświadczenie soundtracku z hollywoodzką pompą, a jednocześnie album przepełnia wisielcza, dekadencka atmosfera, którą podkreślają świetne partie pianina i skrzypiec. Rewelacyjne są tu też repetetywne groovy perkusji, wciągające nieraz słuchacza w dźwiękową czarną dziurę, jak na ostatnich albumach Swans. No i ta złowieszcza fraza „dwadzieścia lat zniszczonych bezpowrotnie” – z jedynego utworu z tekstem na płycie, wybitnego „W głowie”…
Odraza – „Rzeczom”
Bardziej obyci w metalowym świecie koledzy mówią mi, że Odraza to nowa jakość, że w końcu pojawił się zespół, który uczłowieczył ekstremalny metal. Brzmienie „Rzeczom” jest jednak na mój gust dość tradycjonalistyczne, chociaż w najlepszym tego słowa znaczeniu: mamy szalone struktury utworów, zapadające w pamięć, rewelacyjne riffy i bombastyczne bębny, wykon na 200%, jakby świat miał się zaraz zawalić, potężną, ale i klarowną produkcję. Muzycznie „Rzeczom” naprawdę porywa, także wtedy, gdy zespół zaskakuje stylistycznie („…twoją rzecz też”). To, co jest na tej płycie rzeczywiście świeże, to literatura: chyba nieczęsto ekstremalnemu metalowi towarzyszy tak dojrzała i ciekawa poezja. A jednocześnie cholernie gorzka. Odraza zrywa z maskulinistycznym obliczem metalowej muzyki i pokazuje człowieka w piekle słabości: w stanie bezwładu i depresji. Trudna to podróż.
Błoto – „Kwiatostan”
Piękny jazzowy hołd dla świata kwiatów. Niezwykle impresyjna, zwiewna, ale i dynamiczna płyta. Druga – po „Erozji” – z wydanych w zeszłym roku przez Błoto. A ponieważ Marek Pędziwiatr nominowany jest do Paszportu Polityki warto dodać, że jego inny projekt, czyli EABS także w minionym roku wydał kolejny świetny album: „Disciplin of Sun Ra”.
Wędrowcy~Tułacze~Zbiegi – „Berliner Vulkan”
WTZ nagrali niesamowicie ekstrawagancką stylistycznie płytę: syntezatorowe arpeggia i odhumanizowane brzmienie beat maszyny wydają się momentami postmodernistycznym puszczaniem oka w stronę vintygowej estetyki. Ale „Berliner Vulkan” WTZ to więcej niż pastisz. Jest tu wiele intrygujących rozwiązań melodycznych, ale jest też głębia charyzmatycznie podanych tekstów, których sensy są bardziej podprogowo sugerowane niż wykładane.
W pamięć zapadły mi też albumy Lastryko, Dynasonic, Zguby i Doli. Uważam też, że wydarzeniem było wydanie przez Antenę Krzyku płyty „Zemsta na wroga” SIKSY, materiał z której do tej pory był wykonywany wyłącznie live.
Do trzech poniższych singli 2020 mam szczególny stosunek, bo one dość dobrze oddają, jaki to był rok.
Maja Luxenberg / Di Libe brent wi a nase Szmate – „Prezydentka”
Jakoś późną wiosną, kiedy język kampanii prezydenckiej przestał być normalnym sporem racji, zaczynając podtruwać i tak już zmęczone społeczeństwo, usłyszałem mocny kobiecy głos: „Chcę lesbę na prezydenta, chcę prezydenta z AIDS, chcę pedała na premiera, chcę kogoś bez ubezpieczenia”. To była Maja Luxenberg, śpiewająca swoją wersję wiersza Zoe Leonard „I want a president”: wyłącznie z własnym akompaniamentem pianina, który z jej charakternym głosem jest pięknym małżeństwem. Kilka miesięcy później Maja dała się poznać jako uliczna bardka z akordeonem podczas jesiennego Strajku Kobiet.
Mołr Drammaz – „Nie narażaj mnie”
Proroczy numer: podobno powstał na długo przed premierą latem 2020, kiedy atmosfera w kraju była naprawdę duszna. „Nie narażaj mnie” Mołr Drammaz – weteranów offu – świetnie wpisał się w pandemiczną drętwotę, ale wydaje się pisany na okoliczność każdego złego czasu: nie tylko na ulicach, ale i we własnej głowie. Muzycznie bardzo minimalistyczny, ale przejmujący, osobisty, z dużą wrażliwością opisujący napięcia między ludźmi.
Prometh – „ta piosenka nie jest smutna”
Znaleźliśmy singiel Prometha dość wcześnie po premierze, a niedługo potem chyba mu pykło, bo na dziś „ta piosenka nie jest smutna” na YT ma mało offowe 400 tysięcy wyświetleń. Ale zasłużenie, bo choć Prometh ewidentnie zrobił ten numer w domowych warunkach, ze słyszalnym DIY-owym zacięciem, to jest totalny bangerek. No i ten edgy hook: „Oni wóda i koks, ja moje ego i mrok”.
W tym roku chodziły też za mną piosenki NANGA „szakira”, Rogi Clush „Son”, Krůk „Ogień”, Willa Kosmos „Parki”, Zespół Sztylety „Hymn Polskiej Kadry na Cokolwiek”, Odpoczno „Srebro ryb”, Król Słońce „Instynkt”, Młody Polak „Brzytwy się chwytam”, Mapa „Przejdź do pozycji dziecka”, Erith „Cud”, Justyna Jary „Być”, Sutari „Kośniczki”, Izzy and the Black Trees „Strangers Allow”, Asia Nawojska „Ziemio, daj”, Ortalion „Tri-tones”, pies „Czasem myślę”, Jerz Igor „Wyspa”, no i zdecydowanie Zdechły Osa „Zakochałem się w twojej matce”. //SK