Już się tu na Polsce z Offu kiedyś zachwycałem Ciśnieniem, przy okazji ich bardzo udanego splitu z Lód 9, co się nazywał „Brass Album”. Tam tytuł się jak najbardziej zgadzał, bo dęciaków było na tym albumie co niemiara – między innymi za sprawą zaproszonej do projektu… Orkiestry Dętej Kopalni Wujek. Tytuł tegorocznego albumu Ciśnienia „Radio Edit” za to już chyba ździebko ironiczny, bo katowicki zespół nie bierze jeńców, jeżeli chodzi o rozbudowanie struktur i czas swoich utworów. Ot, taki otwierający „Czarodziej” to siedemnastominutowa instrumentalna jazda, która zabiera nas w miejsca piękne, niepokojące i intensywne tak, że aż momentami bolesne. Ale jaki to cudowny ból! Właściwie w każdym numerze na tej płycie (do moich ulubionych należy „Zerok”, którego niedawno mieliśmy na plejce) mamy do czynienia z mistrzostwem w budowaniu napięcia i wyczuciu groove’u. To muzyka mantryczna, repetetywna o klarownym i intensywnym, bombastycznym brzmieniu. Muzyka, której nie da się słuchać niezobowiązująco, bo ona po prostu domaga się uwagi. //SK