Willa Kosmos wydaje mi się zjawiskiem szczerym i w swojej szczerości konsekwentnym. Muzycy formacji nie mówią o sobie inaczej niż jak o „personelu” Willi – i ten cudowny zdroworozsądkowy dystans słychać dobrze w ich muzyce. Tym chłopakom o coś chodzi, o opis znanego sobie świata, ale wiedzą przy tym, że ani światu, ani opisowi nie jest niezbędny akurat taki personel. Cóż – póki to oni prowadzą Willę, jest w niej większość z tego, czego można się spodziewać po chłopackiej, ogrywającej indierocka gitarowym loufajowym brudem kapeli. Kumpelstwo – oj, jest, jest kolektywność, jest młodzieńczość, ale nie ma naiwności; tę zastąpiła gorycz i nieustępliwe zmęczenie. To jakiś dotkliwie dzisiejszy nowy punk, który zamiast jebać system, chciałby, żeby system wreszcie dał mu w spokoju pospać. Kupuję to w całości. I chociaż właściwie nie lubię tego rodzaju muzyki, to ich wydanego jak na powielaczu debiutu nie mogę przestać słuchać. Trzeba tak umić! //AKD